Dnia 2014-06-25, o godz. 14:05:56
"J.F." <j...@p...onet.pl> napisał(a):

> Bo nie po to urzednicy wydaja miliony za spoty reklamujace 50, zeby
> podnosic do 60 :-)
> Po czym sie zreszta okaze ze kierowcy nadal przekraczaja i
> demokratycznie by bylo podniesc do 70 ... 80 ... 90 :-)

Niekoniecznie. Amerykanie w którymś stanie stosują do wyznaczania prędkości
metodę któregoś tam decyla. Robią drogę, puszczają ruch bez ograniczeń i
mierzą jak ludzie jeżdżą. Po pewnym czasie utawiają ogranicznie gdzieś
mniej więcej w 3/4 rozkładu (czyli trochę powyżej prędkości, którą jechało
najwięcej mierzonych), bo wyszło im, że większość dopasuje prędkość do
możliwości swoich/drogi/samochodu, lewy ogon krzywej to kapelusze, a prawy -
kamikaze. Bo zakłada się, że większość ludzi jedzie tak, aby się i innych
nie pozabijać, a jednocześnie jechać płynnie. I tam o to chodzi władzom,
żeby obywatelom pomóc, a nie zgnębić i na koniec ojebać z kasy.

W efekcie ludzie nadal jadą tak samo jak jechali przed postawieniem znaku i
prawie nikt nie łamie ograniczenia. Cud! Nasz dowolny Minister Finansów by
chyba dostał zawału, gdyby jakiś urzędnik wywinął mu taki numer jak ci
durni amerykanie.

Nie wierzę, że jeśli nagle w mieście ktoś postawi ogranicznie do 130, to od
razu wszyscy pojadą 140. Większość pomyśli, że znakowy zwariował i pojadą
normalnie, czyli 60-70, a nie nienormalnie - 50 albo 140.

W naszym kraju, gdzie od lat tresuje się ludzi do przestrzegania coraz
bzdurniejszego prawa i chwali za donoszenie z byle powodu, nic dziwnego,
że w pewnym momencie wielu zaczyna sobie racjonalizować tę opresyjną
sytuację i sami wierzą, że to dla ich dobra. Inaczej świadomość, że jest się
traktowanym jak śmieć i dawca kapitału, byłaby dla nich nie do zniesienia.
To symptomatyczne; wiele książek napisano na temat zachowań ludzi pod butem.